zamknij

Wiadomości

Pochodzą z różnych stron świata, a swoje miejsce na ziemi odnaleźli w Żorach

2017-03-31, Autor: Wioleta Kurzydem

Do Żor przywieźli nie tylko swoją kulturę i zwyczaje, ale i umiejętności. Tutaj starają się stworzyć dom, prowadzić biznes czy rozwijać zawodowo. Jak się wiedzie obcokrajowcom i repatriantom mieszkającym w naszym mieście? Poznajcie ich historie.

Reklama

Być może jesteśmy ich sąsiadami lub uczniami, być może spotykamy się na siłowni lub w parku. Mijamy się na ulicy, słyszymy obcy język lub polski z nietypowym akcentem, a nie wiemy, jak daleką drogę przebyła osoba, która obok nas przechodzi. Jak to się stało, że znalazła się w Żorach?

Jana – 9764 km*

Do zamieszkania w Europie zainspirowała ją inna Amerykanka, którą poznała w 2010 roku na wakacjach we Włoszech. Jana akurat stała przed wyborem, czy mieszkać dalej w Los Angeles, gdzie zdobyła wszystko, co w karierze zawodowej mogła zdobyć, czy przeprowadzić się do Detroit. Postanowiła pójść śladem swojej rodaczki, zdobyć certyfikat nauczyciela i, rzucając wszystko, wyjechać do Europy. I tak, przypadkiem, znalazła się w Polsce. – To nie był mój pierwszy wybór, ale teraz jestem naprawdę szczęśliwa – mówi Jana Bailey-Pietrzak.

Do Żor dotarła w sierpniu 2011 roku. Miała wtedy 37 lat. Prosto z lotniska w Pyrzowicach przyjechała tutaj, nie poznając ani kawałka Polski wcześniej. Zaskoczyło ją mieszkanie. O blokach budowanych w czasie socjalizmu słyszała sporo. – Faktycznie, zamieszkałam w jednym z nich! Lecz później zabrano mnie na żorski Rynek, a wtedy poznałam i pokochałam to urocze miasteczko – wspomina nasza rozmówczyni. Choć tęskni za wszechobecnym w Los Angeles słońcem oraz zdecydowanie większym wyborem pubów i restauracji, to nie żałuje porzuconych uciążliwych korków drogowych oraz materialistycznego i konsumpcyjnego podejścia do życia jej rodaków. Jak sama przyznaje, Amerykanie przeprowadzki mają poniekąd we krwi, bo średnio każdy z nich 5-6 razy w życiu zmienia miejsce zamieszkania. Jana założyła w Żorach rodzinę i zdecydowała, że zostaje tu na dłużej. Nawet zaczęła się uczyć języka polskiego, choć na lekcje ma czas wyłącznie w soboty. – Wiem jednak, że Żory to obecnie mój dom, a moje – przepraszam nasze – ulubione miejsce w mieście to Ozi Pub. Później możecie mnie znaleźć w szkole lub w domu. To moje trzy ukochane miejsca – śmieje się Jana.

Jana z mężem Rafałem

fot. Jana z mężem Rafałem

Od trzech lat ten dom tworzy ze swoim mężem – żorzaninem i dwoma kotami. Gdy Rafał stworzył z Janą parę, to pierwszą aplikacją, którą zainstalował na swoim smartfonie był nie translator polsko-angielski, a konwerter miar. On do tej pory mierzył wszystko w metrach, stopniach Celsjusza czy kilogramach. Ona – w stopach, stopniach Fahrenheita i funtach. Po kilku latach spędzonych razem, Rafał objaśnia jej drogę używając metrów, a Jana odległość w stopach pokonuje już tylko w USA.

Rafał od samego początku tłumaczył Janie polską rzeczywistość. – Jana przyjęła nasze, trochę brutalne, standardy życia. Wie, że musi się wepchnąć do autobusu, bo inaczej się nie da. Że stojąc w kolejce, musi stać blisko osoby, która jest przed nią, bo straci swoje miejsce – śmieje się Rafał. – Widzę jednak, że czuje się już za mało amerykańska, by być Amerykanką i za mało polska, by być Polką – dodaje. – Staram się zrozumieć wiele rzeczy i tradycji polskich, choć nie do przebrnięcia dla mnie jest np. to bicie się o miejsce siedzące w autobusie albo keczup na pizzy – odgryza się Jana. – Zauważam też, że Polacy są bardzo gościnni, choć stopniują relację nawiązującą się z nowo poznaną osobą nazywając ją najpierw znajomym, kolegą, a dopiero później przyjacielem. W USA wszyscy są twoimi „friends” – dodaje.

Levent – 1753 km

Levent przyjechał do Polski w 1999 roku i, jak sam przyznaje, to właśnie w naszym kraju spędził najlepsze lata swojego życia. My myśląc o Turcji uruchamiamy wspomnienia ze słonecznych wakacji tam spędzonych. I początkowo właśnie te marzenia Polaków o wypoczynku na pięknych tureckich plażach Levent spełniał, ponieważ przyjechał do Polski i od razu rozpoczął pracę w biurze podróży – jako organizator wycieczek. – Pochodzę z Antalyi. Nie przyjechałem do Polski z powodu biedy lub uciekając z Turcji. Zaoferowano mi pracę tutaj i zostałem. Kilka lat później ożeniłem się i urodziła mi się córka. Na początku było ciężko, bo w Polsce nie mieszkało wielu obcokrajowców, a Polacy nie byli do cudzoziemców przyjaźnie nastawieni – wspomina Levent Baykal. – Ludzie Turków traktowali jak Arabów. Mieli o nich bardzo złe zdanie, mimo że kompletnie nie znali żadnej z tych kultur. Zaczęło się to zmieniać po 2005 roku, gdy Polacy zaczęli wyjeżdżać na wakacje do Turcji – dodaje.

Gdy w 2008 roku przejął po poprzednim właścicielu Nazar Kebab w Żorach spotkał się z wieloma nieprzyjemnościami. – Bardzo wiele osób przeklinało, że mam wrócić do swojego kraju nie wiedząc nawet jak wygląda Turcja. Mówili, że jestem turasem, brudasem… To nie byli tylko dorośli, ale i dzieci. Niektórzy chcieli też mnie bić – przyznaje Levent. Okazało się, że nastawienie można było zmienić przez… żołądek. – Z czasem ludzie po prostu polubili kebaby. Bardzo staramy się serwować najlepsze jedzenie w mieście. Mamy bardzo dobre mięso, zależy nam na dobrym smaku, by klienci do nas wracali – zaznacza.

Swoich bliskich Levent ma w Turcji. Kilka miesięcy temu przyjechała do niego mama, która wkrótce wróci do kraju. – Jak na mamę przystało, pilnuje mnie jak dziecko. Mimo że mam już 39 lat. Dalej daje mi banany na śniadanie, mówi, że mam ubrać piżamę, bo jest zimno – śmieje się Levent.

Język polski nie stanowi już dla niego problemu. Nie chodził na lekcje, nauczył się go sam. Czy po tych kilkunastu latach spędzonych w Polsce ma w planach starać się o polskie obywatelstwo? – Jeszcze nie złożyłem wniosku, bo go nie potrzebowałem. Mam kartę stałego pobytu. Fizycznie jestem już Polakiem. Wszystko, co najważniejsze w moim życiu, wydarzyło się w Polsce – mówi Levent. – Uwielbiam Żory i kocham mieszkać tutaj – deklaruje. Za co je kocha? – To małe i miłe miasto, wszyscy ludzie się znają, odnoszą się do siebie i do mnie z szacunkiem. W Turcji swoich sąsiadów traktujemy jak rodzinę, pomagamy sobie, możemy na siebie liczyć. Powstaje grupa wsparcia – wylicza. Sam taką grupę tworzy, bo angażuje się w pomoc dla dzieci i szkół. Jak sam przyznaje, na tyle, na ile może i go stać.

Levent Baykal prowadzi Nazar Kebab od 2008 roku

fot. Levent Baykal przed prowadzonym przez siebie Nazar Kebabem

Gdy za zakończenie pytam go o ulubione miejsca w Żorach, wskazuje na rynek, który w jego ocenie jeszcze wymaga kolejnych inwestycji i ubogacenia, by przyciągnąć tam ludzi. – Lubię staw Śmieszek i jego okolicę. To super miejsce, ale w ogóle się o niego nie dba – dodaje.

Natalia – 3971 km

Natalię od Uzbekistanu dzieli w linii prostej blisko 4000 km. W lutym 2015 roku 2,3-milionowy Taszkient zamieniła na 60-tysięczne Żory. Jakie było jej pierwsze wrażenie, gdy zobaczyła miasto? – Małe, ale bardzo przyjemne i miłe miasteczko. Właśnie takiego chciałam. Ludzie są wobec siebie bardzo życzliwi – mówi Natalia Emelina, repatrianka z Uzbezkistanu. Rozmawia pięknie po polsku, bo z zawodu jest polonistką. Filologię polską ukończyła na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Z Polski pochodził jej dziadek, ojciec mamy. Niestety, rodzina nie wie o nim za dużo, bo zmarł, gdy mama Natalii miała zaledwie 4,5 roku. Zachowało się tylko kilka dokumentów i opowieści babci.

Natalia Emelina ze swoją szefową, Bożeną Kohl-Gudzik

fot. Natalia Emelina ze swoją szefową, Bożeną Kohl-Gudzik

Co skłoniło obecnie 33-latkę do powrotu do kraju swoich przodków? – Decyzja nie była łatwa, zwłaszcza, że przyjechałam do Polski sama, bez bliskich. Dobrze, że jeszcze w Taszkiencie poznałam inną rodzinę, która również wyjeżdżała do Żor. W podjęciu decyzji pomogło też to, że widziałam dla siebie przyszłość w Polsce – przyznaje Natalia. Teraz, po tych dwóch latach, myśli o Żorach jako o „swoim mieście”. – Zwłaszcza bliski jest mi rynek. Lubię tam spędzać czas wiosną czy latem. Co chwilę coś się tam dzieje – mówi Natalia. Dlatego też pewnie żorski Rynek jako jeden z pierwszych elementów krajobrazu miejskiego pokaże swoim rodzicom, którzy już za miesiąc zamieszkają w kamienicy przy Kościuszki 22. Oczywiście jako następna rodzina repatriantów.

Z różnych stron świata dotarli do Żor

W całej Polsce tylko w 2016 roku o zezwolenie na pobyt ubiegało się 152 tys. cudzoziemców, a najczęściej o zgodę na pobyt wnioskowali obywatele Ukrainy (dane Urzędu do Spraw Cudzoziemców). Zdecydowana większość dotyczyła też wydania zezwoleń na pobyt czasowy – do 3 lat (ponad 90%). Z kolei, jak podaje MSWiA, 2682 osoby polskiego pochodzenia starały się w 2016 r. o repatriację w Polsce, a repatriowano 282 (121 rodzin) z nich.

Według oficjalnych statystyk obecnie w naszym mieście mieszka (zameldowanie stałe) 43 obcokrajowców. Dużo większą grupę osób stanowią obcokrajowcy zameldowani na czas określony. – Zameldowanych czasowo na ponad 3 miesiące jest 129 osób - w tym 68 osób to obywatele Ukrainy, a zameldowanych czasowo do 3 miesięcy jest 12 osób – w tym 2 osoby posiadające ukraińskie obywatelstwo – mówi Anna Ujma, doradca prezydenta.

Natomiast miasto zdążyło przyjąć już 17 rodzin repatrianckich. Kolejne 8 zamieszka w Żorach w tym roku. Decydując się na przyjazd do Polski, są pewne, że chcą tu zamieszkać na stałe. Przybyli do Żor ze wschodnich terenów byłego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich – obecnie mieszkają w różnych żorskich dzielnicach, a dzięki państwowym dotacjom udało się przygotować im godne warunki do życia. Wciąż aktualne jest uchwalone w listopadzie ubiegłego roku przez Radę Miasta Żory zaproszenie dla następnych, tym razem 54 rodzin.

Coraz większa obecność osób pochodzących z różnych krajów i kultur nie ma negatywnego odzwierciedlenia w policyjnych statystykach. Okazuje się, że słowa o gościnnych i życzliwych mieszkańcach Żor wcale nie muszą być pustym frazesem. – W ostatnich trzech latach na terenie działania Komendy Miejskiej Policji w Żorach nie odnotowaliśmy żadnego przestępstwa czy incydentu na tle rasowym czy etnicznym – informuje podinsp. Grzegorz Matuszek, naczelnik wydziału kryminalnego KMP Żory.

Z pracą bywa różnie

Najpierw Natalia na początku swojej polskiej kariery zawodowej odbyła staż w Katowickiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej, Podstrefa Jastrzębsko-Żorska jako pracownik biurowy. Aktualnie pracuje w Zespole Spraw Społecznych żorskiego magistratu, gdzie m.in. zajmuje się współpracą z repatriantami.

To właśnie urzędnicy zajmują się aktywizacją zawodową przyjmowanych do miasta repatriantów. - To, co było kiedyś największym problemem, czyli znalezienie pracy dla repatriantów, teraz przestaje nim być. Rynek staje się rynkiem pracownika i to pracodawcy zaczynają coraz bardziej o nich zabiegać – mówi prezydent Żor, Waldemar Socha. Gdy rozpoczyna się poszukiwanie miejsc zatrudnienia, sprawdzane są kwalifikacje i predyspozycje repatriantów [aktywizacja nie obejmuje współmałżonków repatriantów – przyp. red.] do wykonywania danego zawodu. – Ustawa o repatriacji w dziale dotyczącym aktywizacji zawodowej repatrianta pozwala pozyskać dla pracodawcy, który zatrudni repatrianta, dotację w ramach zadań zleconych z administracji rządowej, na zwrot części kosztów na wynagrodzenie, nagrody i składki na ubezpieczenie społeczne, na przeszkolenie, a także utworzenie stanowiska pracy – są to wymierne korzyści dla pracodawcy – wyjaśnia Bożena Köhl-Gudzik, kierownik Zespołu Spraw Społecznych Urzędu Miasta Żory. – Przyznam, że spora grupa repatriantów jest właśnie w ten sposób aktywizowana zawodowo, gdyż ta forma zatrudniania jest atrakcyjna dla pracodawcy – dodaje.

Czy inaczej ma się sprawa z obcokrajowcami, którzy osiedlają się w Żorach? – Pracodawcy nie zgłaszają nam wolnych miejsc pracy dla cudzoziemców, lecz bardzo często decydują się na ich zatrudnienie po zawiązaniu współpracy z agencjami. Są to jednak osoby przyjeżdżające do Polski wyłącznie do pracy, na kilka miesięcy – mówi Małgorzata Celebańska, wicedyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Żorach. – Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę obcokrajowców – współmałżonków mieszkańców naszego miasta, to niewielki odsetek z nich ma problem ze znalezieniem pracy. W urzędzie obecnie zarejestrowanych jest tylko kilka takich osób – dodaje.

Jana przyjeżdżając do Polski wiedziała, że będzie pracować jako nauczyciel języka angielskiego. Zajęcia z native speakerami są w szkołach prywatnych bardzo cenione, przede wszystkim dlatego, że osłuchując się i rozmawiając uczniowie robią znaczne postępy w poznawaniu obcego języka. Pracowała w całkiem innej branży, bo w dziale logistycznym koncernu General Motors. – Jestem zaskoczona, jak bardzo pokochałam bycie nauczycielem. Pracuję w Żorach, Rybniku i czasem w Wodzisławiu Śląskim. W naszej szkole [Pascal Connect – przyp. red.] byłam pierwszym zatrudnionym native speakerem – wyjaśnia.

Z kolei Levent zaczął karierę zawodową od bycia dyrektorem biura podróży w Poznaniu. Później zmieniał pracę jednocześnie zmieniając miasta. Mieszkał w Gdańsku, Warszawie. Przypadkiem poznał właściciela Nazar Kebabu w Katowicach, który powiedział mu o plajtującym lokalu w Żorach. W 2008 roku Levent zdecydował się go kupić i rozpocząć własny biznes. – Pracowałem przez kilkanaście godzin dziennie – od godziny 9 do 24. Sam. Robiłem kebaby, bułki, ciasto, sałaty. Wszystko. Takie były moje początki w Żorach – wspomina Levent. – Poszło dobrze, bo zaczynałem od sprzedaży 6 kg mięsa dziennie, a teraz sprzedajemy go 60 kg. W weekendy to nawet 100-120 kg – dodaje.

W Żorach dla rodaków ze wschodu zrobiono wiele

Do tej pory, w ramach pomocy miasto zapewniło repatriantom warunki do osiedlenia się, czyli lokale mieszkalne i źródła utrzymania, a także aktywizację zawodową. Urzędnicy podkreślają, że zarówno sami repatrianci, jak i członkowie ich najbliższych rodzin, bardzo szybko zaadoptowali się w Żorach. – Należymy do miast, które najwięcej zrobiły dla repatriantów. Problem sprowadzenia do Polski rodzin, które nie ze swojej woli zostały wywiezione w głąb Związku Radzieckiego jest nierozwiązany od wielu lat. Wszyscy apelują do samorządów, aby się zmobilizować i jak najszybciej zakończyć repatriację. Tam całe pokolenia dorastają w oczekiwaniu na to, że wrócą kiedyś do Polski – zaznacza prezydent Socha.

Przetarg na remont kolejnej kamienicy (tym razem przy ul. Szeptyckiego 14) przeznaczonej dla rodzin repatrianckich ruszy już w przyszłym tygodniu. Budynek powinien być gotowy jeszcze w tym roku. Czy na takich działaniach tracą „rdzenni” mieszkańcy? Nie. – Obecnie na mieszkanie komunalne czeka 85 rodzin, a na socjalne 57. Od kilku lat ta liczba się sukcesywnie zmniejsza – przyznaje Joachim Gembalczyk, dyrektor Zarządu Budynków Miejskich w Żorach. – W planach mamy m.in. budowę 96 mieszkań na osiedlu Pawlikowskiego. Jeśli inwestycja zostanie przeprowadzona, Żory będą jednym z najlepiej zarządzanych miast na Śląsku pod tym względem – mówi.

*Od Redakcji: Odległości podane w śródtytułach przy Bohaterach naszego reportażu, to odległości w linii prostej dzielące Żory i ich poprzednie miejsca zamieszkania.

Oceń publikację: + 1 + 33 - 1 - 7

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (1):
  • ~marfri 2017-04-01
    01:19:40

    18 2

    Wpis został usunięty z powodu złamania regulaminu zamieszczania opinii.

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuZory.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert tuZory.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera tuZory.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Czy pójdziesz na wybory samorządowe?



Oddanych głosów: 43