zamknij

Wywiady

Chciałem z bliska zobaczyć, jak to wszystko wygląda

- Wtedy dotarło do mnie, że pomocą będzie nie bycie na miejscu, ale walka. Poszedłem więc na Majdan i czynnie włączyłem się do starć z Berkutem. Czuliśmy, że 20 lutego będzie jeszcze gorzej. Niestety, nasze przewidywania się sprawdziły – rano na Majdanie zobaczyliśmy ciała pierwszych ofiar – 11 chłopaków – moich rówieśników. Wtedy też, z oczu popłynęły łzy

– o tygodniach spędzonych na kijowskim Majdanie opowiada żorzanin, Dawid „Faza” Krawiec.

Skąd pomysł na to, by wyjechać na kijowski Majdan?


- Dwa razy bawiłem się na ukraińskim Woodstock’u i bardzo polubiłem Ukraińców. Mimo różnic historycznych, bardzo pozytywnie ich odbieram. A Majdan? Stwierdziłem, że warto pojechać i zobaczyć z bliska, jak to naprawdę wszystko wygląda. Zwłaszcza, że ciągnie mnie w takie miejsca.

Czyli to był poniekąd impuls…

- Pojechałem tam pierwszy raz 19 stycznia – w tym czas rozpoczęły się tam już pierwsze „rozróby”. Zostałem tam 7 dni, na tydzień wróciłem do Polski i później znowu wyjechałem na Ukrainę. Moja druga wizyta była dłuższa – rozpoczęła się 1 lutego, a zakończyła 3 marca. Podczas pierwszego pobytu w Kijowie pełniłem rolę obserwatora, ale czułem niemoc, bo nie mogłem w żaden sposób pomóc Ukraińcom, nawet starszym ludziom, których mijałem na ulicy.

Jaka była Twoja rola podczas drugiego wyjazdu?

- Na Majdanie prowadziłem namiot informacyjny na temat Unii Europejskiej – przedstawialiśmy jej historię, omawialiśmy zarówno korzyści, jak i wady płynące z uczestnictwa w UE. Poza tym uczestniczyłem w wiecach, zaprzyjaźniałem się z Ukraińcami.

Gdzie mieszkałeś w tym czasie?

- Korzystałem z darmowego pokoju niedaleko Majdanu. Większość czasu spędzałem jednak poza nim.

Byłeś członkiem większej grupy Polaków?

- To było 12-15 osób, choć wielu z nich przyjechało do Kijowa prywatnie. Na Majdan zjeżdżały się osoby ciekawskie, które chciały zobaczyć rewolucję. Były osoby chcące pomóc, byli politycy. Różnych ludzi tam spotkałem.

A jak na Waszą obecność i gotowość do pomocy reagowali Ukraińcy?

- Przyjęli nas bardzo ciepło. Takiej życzliwości, jak tam, jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Ludzie nam dziękowali za zainteresowanie, za to, że się nie boimy i, jako jedyni w Europie, ich nie opuszczamy. Trzeba to przyznać – my, Polacy byliśmy jedynymi zagranicznymi obserwatorami na Majdanie. Oni to wiedzieli i doceniali.

Byłeś tam w czasie największych zamieszek. Co z tych dni szczególnie zapadło Ci w pamięć?

- Jeśli mowa o dniach 18-20 lutego, to takich sytuacji było wiele. Kiedy 18 lutego już o godz. 8:00 kilkanaście tysięcy osób pomaszerowało w stronę Werchownej Rady i zbliżyło się do Antymajdanu, od którego odgradzał nas Berkut. Wtedy zaczęło być gorąco – berkutowcy strzelali do nas z gumowych kul. Tego dnia spotkałem również mojego przyjaciela z Lwowa, który podarował mi chustę samoobrony. Ja poszedłem obserwować demonstracje, on został pod Werchowną Radą, gdzie wraz z innymi demonstrującymi został otoczony i zaatakowany. Następnego dnia, rano, dowiedziałem się, że został uznany za zaginionego. Dla nas było to równoznaczne z tym, że dana osoba nie żyje. Wtedy dotarło do mnie, że pomocą będzie nie bycie na miejscu, ale walka. Poszedłem więc na Majdan i czynnie włączyłem się do starć z Berkutem. Wszyscy czuli, że 20 lutego będzie jeszcze gorzej. Niestety, nasze przewidywania się sprawdziły – rano na Majdanie zobaczyliśmy ciała pierwszych ofiar – 11 chłopaków – moich rówieśników, każdy zmarł na skutek strzału snajpera wymierzonego w lewe oko. Wtedy też, z oczu popłynęły kolejne łzy.

Jaka była decyzja?

- Założyłem kamizelkę kuloodporną oraz hełm i razem z grupą pobiegliśmy sprawdzać i budować barykady. Podczas biegu byliśmy też jednym z celów snajpera. Mój ukraiński towarzysz zapytał wtedy, dlaczego biegnę za nim, przecież jestem Polakiem i mój kraj mnie potrzebuje. Odpowiedziałem, że to nie jest już sprawa Ukrainy, ale całej Środkowo-Wschodniej Europy. Po południu, byliśmy już w Pałacu Październikowym.

Co się działo, kiedy dowiedzieliście się, że Berkut już nie zagraża, a na Majdanie zaczęto liczyć ofiary?

- Kiedy Berkut się wycofał, 20 lutego ludzie zaczęli wykupywać żywność ze sklepów. Każdy z nas był przekonany, że lada moment wybuchnie stan wojenny. Zamknięto Kijów – nie można było ani wjechać do miasta, ani z niego wyjechać. Pamiętam, że ludzie ze strachu uciekali również do zachodniej Ukrainy. Nie byliśmy pewni niczego. Po podpisaniu umowy przez opozycję, ludzie choć uważali ją za zdradę, pomogło to uspokoić ich emocje i opanować strach. W tych dniach na Majdanie zginęli moi znajomi.

Będąc w Polsce, jesteś w kontakcie z Ukraińcami?

- Tak, również z Polakami tam przebywającymi. Śledzę wszystkie wydarzenia i czekam na powrót na Ukrainę. Myślę, że słusznie się zaangażowałem, ale ja widzę w tym również sprawę Polski, mimo wszystkich dzielących nas różnic historycznych. Byłem też w Kozackiej Sotni. Kozacy z tradycjami, szablami, strojami przyjęli mnie – Lacha, Polaka za moje działania podczas lutowych zamieszek, do swojego grona.

Niedawno żorscy radni wystąpili z wnioskiem, by otworzyć żorskie szkoły również na państwa leżące za naszą wschodnią granicą. To dobry pomysł?

- Myślę, że przede wszystkim powinniśmy się otworzyć na Wschód. Podróżując po Europie, zobaczyłem, że polska kultura nie ma nic wspólnego z Zachodem. Jadąc na Ukrainę doświadczymy podobnych zachowań, kultury, tradycji. Sam mogę polecić ukraińskich nauczycieli i profesorów.

Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiała Wioleta Kurzydem

Dawid „Faza” Krawiec – żorzanin, były członek 2 MDH "Wigry", z zamiłowania podróżnik, który autostopem przemierzał już kraje Europy i Azji. Obecnie planuje odwiedzić kolejne kontynenty podczas długiej, 10-miesięcznej wyprawy.

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuZory.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.