zamknij

Kultura, rozrywka i edukacja

Lekarz bez granic prezentuje swoje pamiątki w Żorskim muzeum

2019-09-13, Autor: JP

Ginekolog Henryk Mazurek od kilkunastu lat bierze udział w różnych misjach medycznych, m.in. w „Médecins Sans Frontières” („Lekarze bez granic”). Pamiątki z jego podróży już niedługo będzie można oglądać w Muzeum Miejskim w Żorach.

Reklama

– Lekarz jest wszystkim potrzebny, rebeliantom również – mówi Henryk Mazurek, który już w  latach siedemdziesiątych mieszkał z rodzicami w Algierii. W 2005 roku założył misję w Bahaï. Od tego czasu z  krótkimi przerwami pracuje między innymi w Czadzie, w Kongo, na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Gabonie. Pracował dla International Rescue Committee i Polskiej Misji Medycznej, a od 2005 roku dla pracuje dla Lekarzy bez Granic.

W chwilach wolnych od pracy zajmuje się też fotografią oraz kolekcjonowaniem rękodzieła i sztuki afrykańskiej.
Przedmioty pochodzące z jego kolekcji od 20 września będą dostępne w Muzeum Miejskim w Żorach w ramach wystawy „Kolekcjoner światów”. Wśród nich znajdziemy m.in. model powozu wykonany przez złotnika cesarza Etiopii Hajle Syllasje I, magiczne amulety chroniące kobiety podczas porodu, ale też przedmioty codziennego użytku.

Przedmiotom towarzyszą historie zaprezentowane w formie listów-nagrań do odbiorcy. Usłyszymy opowieści o spotkaniu z Messim, o rozmowach z Ducheminem – przywódcą francuskich neofaszystów, o ciszy po trzęsieniu ziemi na Haiti, o lęku uchodźców w obozie w Kenii i o radości wdzięcznych pacjentów.

– Misje dzieli od siebie dystans setek, a czasem i tysięcy kilometrów. Kiedy zebrane przedmioty przedstawimy razem, będzie można odnieść wrażenie, że są zupełnie pomieszane. Ale każdy z tych przedmiotów ma swoją historię – mówi Henryk Mazurek.

– Pierwotnie wystawa miała być prezentowana w Muzeum Karkonoskim w Jeleniej Górze, a żorskie muzeum miało być tylko jednym z partnerów. Ale od pierwszego spotkania z doktorem Mazurkiem zaiskrzyło między nami i postanowiliśmy wziąć całą kolekcję i zrobić wystawę w Żorach – opowiada kustosz żorskiego muzeum Katarzyna Podyma.

Tak brzmi jedna z historii:

Stołeczek i paseczek

Szósta trzydzieści. Dzień dobry, witam ponownie. Po ciężkim dyżurze, ale już wypoczęty mogę opowiedzieć historię dwóch przedmiotów – okrągłego taborecika i pasa z inkrustacją z czerwonych kamieni – nazywam go pasem jemeńskim.

Oba przedmioty pochodzą z francuskiego terytorium Afarów i Issów w Djibuti ze stolicą w Djibuti, które leży nad Zatoką Adeńską, a właściwie nad Zatoką Tadżura. Po przeciwnej stronie leży Jemen i gdzieś w głębi daleko – Aden. Gdzie to jest, z czym to się je?

Djibuti kojarzy mi się z najgorętszym chyba miejscem na Ziemi, podobno były tam kiedyś siedemdziesiąt dwa stopnie i podobno zostało to zapisane w „Księdze rekordów”. Ja miałem to szczęście pracować w klinice Affi w Djibuti od kwietnia do lipca, czyli w okresie umiarkowanych jak na tamtejsze warunki temperatur, w czasie Ramadanu. Zaczynaliśmy pracę o szóstej i pracowaliśmy do dziesiątej, po czym kładliśmy się na wyłożonej kafelkami podłodze i spaliśmy do siedemnastej. To nie było słońce, to był piekarnik, nie było w ogóle czym oddychać. Właściwie nic się nie jadło. Życie zaczynało się gdzieś między siedemnastą a osiemnastą, pracowaliśmy do dwudziestej pierwszej. Co ciekawe, życie nie zamierało w okresie Ramadanu, czyli 40 dni postu – miasto w nocy było oświetlone, pracowały restauracje.

W Djibuti znajduje się rynek, targ warzywny, ciucholandy made in China and India, jest tłumnie, gwarno, kolorowo i pachnąco egzotycznie. W bezpośrednim sąsiedztwie stoi meczet. Po rynku, między straganami biegają koty i kroczą statecznie gołębie, które od czasu do czasu z zaskoczenia zrywają się do lotu. Pamiętam, że przy jednym ze straganów z częściami radiowymi siedział pan i sprzedawał chińską elektronikę, radyjka, balony i takie tam, tak zwane duperele. Był starszy, miał różne plemienne tatuaże i siedział sobie właśnie na tym taboreciku, który od razu wpadł mi w oko. No, niestety przy pierwszym podejściu oczywiście usłyszałem „nie”.

Mijały tygodnie, za każdym razem jak przechodziłem przez ten rynek, porozmawialiśmy sobie z tym panem, a z czasem nawet się zaprzyjaźniliśmy. Przestałem go nagabywać o ten taborecik, chociaż w którymś momencie zaproponowałem, że może kupię mu takie chińskie krzesełko z oparciem, ale on na to, że: nie, dziękuję – taborecik ma po dziadkach i jak chcę go kupić, to muszę dać za niego milion dolarów. Tak to było. Śmiał się, pokazując pożółkłe od tabaki zęby. Dobrze, powiedziałem, poczekam, mam czas. Szczęście w nieszczęściu dla niego, któregoś dnia przywiózł do szpitala żonę z bólami i obfitym krwawieniem z dróg rodnych, i trafiło na mnie. W pierwszej chwili nie poznałem go – patrzę, śmieje się ktoś do mnie – Doktorze, mój przyjacielu pomóż, żona moja chora... Myślę intensywnie, skąd powinienem znać faceta, ale... nie kojarzę. Zrobiłem swoje, uśmiechnął się, poklepał i powiedział: będzie dobrze. Po kilku dniach, robiłem zakupy na rynku – owoce, zwykłe codzienne zaopatrzenie lodówki, podchodzę do sprzedawcy chińszczyzny, patrzę – a tu taborecik zapakowany z napisem: dla doktora. Dał mi go w prezencie i zaprosił na tak zwany obiad, czyli smażenie ryb, do kuchni jemeńskiej – zaproszenie przyjąłem z wielką radością. Taborecik stał u mnie w pokoju do zakończenia kontraktu, a potem przyjechał ze mną do domu w Polsce. I tak to było. Natomiast z pasem związana jest dosyć skomplikowana historia. Mieszkałem w Djibuti – przypominam sobie, że po przeciwnej stronie Zatoki Adeńskiej widziałem Jemen, który zawsze kojarzył mi się będzie z fascynującą historią, bogatą kulturą i niezwykle piękną biżuterią. Wielu Jemeńczyków miało w Djibuti swoje sklepy, jednego z nich poznałem przez jego żonę, która była w ciąży. Pamiętam, to był dwudziesty drugi lub dwudziesty trzeci tydzień, więc praktycznie ciążę tę prowadziłem do końca. Kiedyś podczas rozmowy tak jakoś wyszło, że wspomniałem o tym, że zawsze chciałem mieć jakieś drewniane drzwi z Jemenu albo biżuterię, coś z oryginalnego stroju... Pociągnąłem temat: Słuchajcie, jak to jest możliwe, że jesteśmy zaledwie po przeciwnej stronie zatoki, a nie można do was pojechać, bo wojna, porwania... Odpowiedzieli, że jest to absolutnie niemożliwe, żeby Biały człowiek znalazł się tam, bo od razu zostanie porwany. Oni są uchodźcami, od czasu do czasu jeżdżą jednak do rodziny, ale wolą mieszkać w Djibuti.

Któregoś dnia, gdy przyszli na wizytę kontrolną, spytali mnie, czy w tym stanie mogą pojechać razem do Jemenu na pogrzeb babci i wrócić po dwóch tygodniach. Od razu zapaliła mi się kolekcjonerska lampka, ale jak sprawić, by zechcieli coś dla mnie przywieźć? Delikatnie więc, w żartach powiedziałem po badaniu, że wszystko jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Allah będzie strzegł przyszłej matki, pod warunkiem, że doktor też będzie cieszył się dobrym samopoczuciem tu w Djibuti, i żeby na szczęście przywieźli mi jakieś małe gri-gri albo jakiś jemeński biżuteryjny drobiazg, tylko stary, żaden nowy – używany, z targu, od babci, jakąś bransoletkę, kolczyk, cokolwiek... Powiedziałem, że zapłacę albo się wymienimy. Oni na to: Ależ nie doktorze, czegoś poszukamy, postaramy się. Z doświadczenia wiedziałem, że mieszkańcy tej części świata zawsze przytakują, a potem i tak zapominają. Ja też właściwie zapomniałem...

Chyba po miesiącu przyszli na wizytę. No i jak tam było? – nie pomyślałem nawet, by zapytać, czy coś przywieźli, bo czułem, że nie wypada. Ciąża rozwijała się dobrze, żadnych powikłań... Powiedzieli, że pobyt im się przedłużył, bo najpierw byli u jednej rodziny, potem u drugiej. Cały czas wojna – mówili. Dużo ich ten pobyt kosztował, musieli rodzinie zostawić pieniądze. Na koniec mąż wyciągnął ten pas: Doktorze, tylko to udało nam się zdobyć, proszę bardzo. To był prezent z Jemenu. Skąd wzięli, nie wiem, nie pytałem. Podziękowałem. Powiesiłem go sobie w pokoju w Djibuti, a z Djibuti przywiozłem go do Rząśnika, w Rząśniku wisiał przy biurku. Ot, taka historyjka.

Dziękuję bardzo.

Oceń publikację: + 1 + 18 - 1 - 1

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuZory.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.