zamknij

Wiadomości

Ludzie z pasją: człowiek kultury, człowiek gór

2017-07-23, Autor: Wioleta Kurzydem

Na co dzień, od kilku lat zarządza Miejskim Ośrodkiem Kultury w Żorach. Po godzinach jednak chętnie jeździ w pobliskie Beskidy, a jeszcze chętniej w Tatry. Co jest takiego w górach, że tak często do nich wraca? – Są góry, więc trzeba w nie iść! – odpowiada szczerze.

Reklama

Po przerwie, kilka lat temu dyrektor MOK-u zdecydował się wzmóc swoją górską aktywność. – Dzięki Google można podejrzeć swoją lokalizację z minionych miesięcy i lat. U mnie to głównie Żory, Bielsko-Biała i Radostowice, gdzie mieszkają moje córki, a następnie Tatry. Nie ma Seszeli, nie ma Malediwów, ale są góry – śmieje się Stanisław Ratajczyk.

Dyrektor MOK-u nie ma jednak jednej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak często kieruje się na górskie szlaki. – Na pewno wyjazdy mają też charakter prozdrowotny – przyznaje i dodaje – Nie będę psychologizować i szukać motywacji, po prostu tak się układa, że chcę i jeżdżę.

Oprócz gór, dyrektor Ratajczyk próbował swoich sił w bieganiu. Zauważył jednak, że odstaje od młodszych kolegów i koleżanek, a to rozbudzało w nim uczucie frustracji. – Tego uczucia nie mam natomiast w górach, odczuwam tylko czystą przyjemność, choć to dla mnie też ogromny wysiłek – mówi. – Najlepsze są jednodniowe wyjazdy w Tatry, bo można się zmęczyć i wrócić. Gdy wyjeżdżam na dłużej, to po prostu zdobywam szczyt, a następnego dnia mam wolne – dodaje.

 

fot. Widok z przełęczy Rohatka - 28.08.2016

fot. W drodze na Babią Górę - 30.12.2016

Jak zaczęła się jego przygoda z górami? – W 1979 roku pojechałem wraz z wycieczką astronomów w Tatry do obserwatorium na Łomnicy. Rok później wziąłem udział w studenckiej wyprawie do Bułgarii i wtedy zdobyłem najwyższy bułgarski szczyt, czyli górę Musała (2925 m n.p.m.) – wspomina S. Ratajczyk. – Intensywny był też 1981 rok, kiedy dzięki świętu wolności i solidarności można było dostać paszporty. W sześć osób wymyśliliśmy, że zrobimy miesięczną wyprawę we włoskie Dolomity. Dolary były wtedy bardzo drogie, więc przez pół roku korzystając z kartek robiliśmy zapasy. Kupowaliśmy przede wszystkim mięsne mielonki w puszkach, kasze, ryże itp. Mój plecak na wyjazd ważył ponad 50 kg – opowiada.

Wtedy też dyrektorowi MOK-u udało się zdobyć pierwszy trzytysięcznik w swojej górskiej karierze, czyli najwyższy szczyt Dolomitów – Marmoladę (3343 m n.p.m.). – Były plany i zapał, by zdobyć również inne szczyty, lecz braki w sprzęcie, pożyczonym od polskich znajomych, nam na to nie pozwoliły – mówi S. Ratajczyk. – Nic jednak straconego. Po Dolomitach udało mi się autostopem dotrzeć do Rzymu, gdzie przez tydzień mieszkałem u sióstr zakonnych i miałem możliwość zobaczyć i poznać Wieczne Miasto – dodaje.

Po studenckich wyprawach rozpoczęło się dorosłe życie – małżeństwo, dzieci, praca, ale i pojedyncze wyprawy, najczęściej w Sudety. Do intensywnych górskich wędrówek Stanisław Ratajczyk wrócił 4 lata temu. Minimum tydzień w całym roku spędza w Tatrach i sam przyznaje, że najchętniej w góry jedzie, gdy jest mróz. – Może jestem bardziej „zimnolubny synek”, a może mam niską tolerancję na stres termiczny. Im większy mróz, tym lepiej dla mnie – śmieje się. – Są też oczywiście inne zalety – wyjątkowe widoki, no i mniej ludzi na szlaku – dodaje.

fot. W drodze na Pilsko - 7.01.2017

fot. Na Pilsku i -30 st. C - 7.01.2017

Ze zdobytych szczytów najpiękniejszy okazał się Kozi Wierch. – Mimo ogromnego zimna człowiek się poci, męczy. Lecz gdy wchodzi, to widok na Dolinę Pięciu Stawów zapiera dech w piersi. Jest wyjątkowy – przyznaje. – Piękny był również styczniowy widok z Pilska – -30 st. Celsjusza, silny wiatr, słońce i zero ludzi – dodaje.

fot. Widok z Koziego Wierchu na Dolinę Pięciu Stawów i Rysy

Zimowe zdobywanie gór jest zdecydowanie trudniejsze. – W Tatrach szlaki zimowe są inne od letnich, idzie się na orientację, często samemu wytyczając szlak. Owszem, można iść po śladach, ale trzeba patrzeć czy prowadzą one tam, gdzie chcemy iść. Ponadto wspinaczka wygląda o wiele inaczej niż w letnich warunkach – mówi. Chwile zwątpienia pojawiają się głównie w momentach wzmożonego wysiłku, gdy człowiek ma już dosyć, już mu się nie chce. - Najgorsza jest końcówka, bo już wszystko dokucza, boli. Zdarza mi się, że przed samym szczytem dostaję zastrzyk nowej energii i, jako prawie 60-latek, zaczynam wyprzedzać młodych – przyznaje z uśmiechem.

Jak dyrektor dba o kondycję – inaczej latem, inaczej zimą? – Trudno mi o systematyczność. Na pewno więcej biegam przed wyjazdem w Tatry. Rozgrzewką są także wyjazdy w Beskidy – przyznaje.

fot. Wielki Staw i Miedziane - 11.02.2017

Do zimowych wędrówek, choć już nie tylko, Stanisław Ratajczyk znalazł towarzyszkę – jedną z żorskich fotografek, Katarzynę Straube-Czyż. Z nią m.in. w tym roku zdobył Mnicha (2068 m n.p.m.), a we wrześniu wybierają się w austriackie Alpy, by wejść na szczyt Grossglocknera (3798 m n.p.m.). – W kwietniu pojechaliśmy z zamiarem wejścia na Gerlach, ale przewodnik powiedział nam, że warunki będą trudne i nic będzie widać. W zamian zaproponował nam zdobycie Mnicha, którego trochę się baliśmy. Nie powiem, adrenaliny było dużo. Na szczycie mieszczą się tylko trzy osoby, bo to tylko taka większa skała, wszyscy byliśmy przypięci na linach. Oczywiście, niewiele było widać, zwłaszcza przy zjeżdżaniu ze szczytu – mówi Stanisław Ratajczyk.

Co później? – Jak już zdobędziemy Grossglocknera, to trzeba będzie pomyśleć o najwyższych szczytach europejskich… Mont Blanc, Elbrus. Nie ma już wyjścia – przyznaje dyrektor MOK-u.

fot. Przewodnik "zafundował" Mnicha, więc musi prowadzić

fot. Na Mnichu przypięci linami do skały - flaga odwócona, bo adrenalina wysoka - 6.04.2017

fot. Początek zjazdu z Mnicha - 6.04.2017

fot. Na tym czubie byliśmy - 6.04.2017

Co o naszym „Człowieku z pasją” mówi towarzyszka i entuzjastka jego górskich wypraw?

- Pamiętam jak dziś, gdy Stanisław Ratajczyk napisał „Kusi mnie wejście w sobotę na Pilsko... będzie -20 stopni! Kto chętny?”. Żartobliwie odpisałam, że będzie za ciepło, po czym w komentarzach znajomi pisali, aby darować sobie wyjście w góry, bo po prostu warunki będą mocno niekorzystne. Stasiu napisał „Tak mnie zniechęcacie, że muszę jeszcze się zastanowić”, a ja szybko dodałam „Poszłabym”. I tak się stało, nasze pierwsze wspólne wyjście w góry było dość ekstremalne – wspomina Katarzyna Straube-Czyż. – Przyznam szczerze, że chyba do końca nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po Staśku. W sensie kondycyjnym. Stasiu nie gniewaj się, ale wiem, że przeczytasz to z uśmiechem. Pomyślałam sobie, że będę musiała na ciebie czekać na tych szlakach… a okazało się, że to ja kuleję kondycyjnie. Musiałam mocno dawkować swoją energię, aby nie zostać w tyle. Choć Stasiu nigdy mnie nie zostawił, zawsze bacznie spogląda do tyłu czy idę. Wtedy śmieję się, że mnie słychać, bo sapię – dodaje.

Fotografka przyznaje, że jej serce leży w górach, a od narodzin syna pasja do górskich wędrówek mocno się natężyła. – Ze Staśkiem wędruje mi się znakomicie. Dobrze iść z kimś w góry, kto się nimi „jara” tak samo jak ty. Do tego, na każdym kroku, robi zdjęcia. Myślę, że góry bardzo pozytywnie wpływają na człowieka, gdyż Stasiek jest niesamowicie pogodnym facetem – mówi o dyrektorze MOK-u. – Z mojego osobistego punkt widzenia, taki towarzysz to skarb w górach. Stasiu potrafi realnie ocenić swoje możliwości, choć spotyka nas czasami siła matki natury, to wiemy, na ile jest bezpiecznie, by poruszać się dalej. Czasami spacerujemy szlakiem i buzia nam się nie zamyka, a czasami kontemplujemy w ciszy. Nie mogę się doczekać naszego wyjścia na Grossglocknera! To dopiero będzie szkoła życia. Ale po „naszym” Mnichu nic już nas nie zaskoczy, prawda Stasiu? – dodaje.

Znasz mieszkańca Żor, który na co dzień jest osobą „pozytywnie zakręconą”? A może chciałbyś opowiedzieć nam i Czytelnikom o swoich zamiłowaniach? Napisz do nas: [email protected] Czekamy na kontakt!

Oceń publikację: + 1 + 27 - 1 - 10

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuZory.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.