zamknij

Wiadomości

Ludzie z pasją: weterani misji zagranicznych spotkali się z młodzieżą

2017-09-03, Autor: wk

Według oficjalnych danych Wojskowej Komendy Uzupełnień w Rybniku, w naszym mieście mieszka 11 weteranów. Nie wszyscy wojskowi jednak są chętni się ujawniać i zgłaszać. Nie każdy ma siłę, by powrócić do swoich, często traumatycznych, przeżyć.

Reklama

Pod hasłem „Nie tylko w obronie Ojczyzny…” w sobotę, 2 września w sali konferencyjnej Muzeum Miejskiego w Żorach odbyło się spotkanie z żołnierzami Wojska Polskiego – weteranami misji zagranicznych. Od 1953 roku 120 tys. polskich żołnierzy wzięło udział w 90 operacjach wojskowych. Najdłużej, bo 64 lata, wojskowi są obecni na misji w Korei. Co roku, 21 grudnia w Polsce obchodzi się Dzień Pamięci o Poległych i Zmarłych w Misjach i Operacjach Wojskowych poza Granicami Państwa. W tym dniu przypada rocznica śmierci pięciu polskich żołnierzy służących na misji w Afganistanie (21.12.2011).

Historii weteranów i ich doświadczeń wysłuchali harcerze z żorskiego Hufca ZHP.

Mieszkaniec Żor, starszy szeregowy rez. Jan Koczar, powołany został do odbycia zasadniczej służby wojskowej w 25 Brygadzie Kawalerii Powietrznej im. Księcia Józefa Poniatowskiego w Leźnicy Wielkiej w 1995 roku. Odbył również służbę w bielskim i krakowskim batalionie powietrznodesantowym. Już rok później, w 1996, był jednym ze 100 żołnierzy skierowanych do Bośni i Hercegowiny w ramach Polskiego Kontyngentu Wojskowego na misję IFOR – komponentu Sił Zbrojnych przeznaczonego do działań operacyjnych w ramach sił NATO. Pełnił tam służbę na stanowisku celowniczego opancerzonego samochodu rozpoznawczego BRDM. Z misji wrócił ranny.

Z kolei na 4 misjach zagranicznych – w Libanie (1998/1999), Syrii (2001/2002), Iraku (2005/2006) i Kosowie (2007/2008) był mł. chor. rez. Zbigniew Gadomski. Służbę rozpoczął w 1985 roku. Do 2010 r. służył w różnych jednostkach wojskowych na różnych stanowiskach (m.in. sanitariusz, podoficer sanitarny, starszy mechanik, podoficer ewidencyjny). Odznaczony m.in. „Gwiazdą Iraku”. Jak wspomina, w Libanie ludność miejscowa w stosunku do żołnierzy ONZ-u była pozytywnie nastawiona. – Byliśmy tym buforem, który zabezpieczał im wszystkie potrzeby – mówi Z. Gadomski.

„Każda misja jest inna. Każda misja jest ważna.”

Po wysłuchaniu i obejrzeniu przygotowanych prezentacji, młodzież mogła zadawać weteranom pytania:

Będąc na misji, wyjeżdżając z obozu, nie baliście się, że jakiś snajper zaraz odbierze Wam życie?

Mł. chor. Zbigniew Gadomski: Naturalnie, przez pierwsze dni obawy pewnie towarzyszyły. Choć z drugiej strony na pewno się o tym nie myślało przez cały czas, bo trzeba było odnaleźć się w nowej rzeczywistości – bazie, kraju, obowiązkach. Takie myśli towarzyszyły mi może w Iraku, bo Liban, Syria, Kosowo były dość spokojne. Dopiero po powrocie do bazy następowało rozluźnienie. Nagle kamizelka stawała się za ciężka, od hełmu bolała mnie głowa, nawet przeszkadzał mi karabin. A poza bazą wszystko pasowało idealnie. Żołnierz nie może ciągle myśleć, że go zabiją. Nie dałby rady.

St. szer. Jan Koczar: Gdy byłem na posterunku górskim, przez 2 tygodnie byłem zdany wyłącznie sam na siebie. Co jakiś czas tylko na niebie pojawiały się amerykańskie śmigłowce, do których machałem, że wszystko jest OK. Nie myślało się o ataku, zagrożeniu, tylko ciągle było się w pracy – pełniło się służbę. Mogłem odetchnąć, gdy schodziłem z posterunku do bazy. Wtedy mogłem skorzystać z normalnej kąpieli, wyspać się bezpiecznie.

Ile trwała organizacja obozu?

St. szer. Jan Koczar: Wszystko musiało być wykonane w ciągu paru godzin. Każdy wiedział, co ma robić. Pomagaliśmy sobie wzajemnie.

Jak się czuliście po powrocie do Polski?

St. szer. Jan Koczar: Byłem obolały, ale chyba się cieszyłem.

Mł. chor. Zbigniew Gadomski: Wracałem kilkakrotnie, za każdym razem byłem szczęśliwy. Temperatury mnie tylko trochę szokowały, bo jeżeli z +30 st. C „wpadałem” w mróz, to było ciężko (śmiech). Po każdym powrocie, po kilku miesiącach, pojawiała się jednak myśl, by znowu pojechać. Znam jednak ludzi, którzy pojechali raz i powiedzieli, że nigdy więcej. Tęsknili za rodziną, nie odpowiadały im warunki klimatyczne.

Skąd w ogóle wziął się pomysł, by pojechać na misję?

Mł. chor. Zbigniew Gadomski: Chyba mnie coś natchnęło (śmiech). Każdy z nas dobrowolnie zgłaszał się na misję, przechodził rozmowę kwalifikacyjną, badania itp.

St. szer. Jan Koczar: U mnie też był to dobrowolny wybór. Warto jednak dodać, że by pojechać na misję trzeba było też przejść testy psychologiczne, badania. Wyjeżdżali najzdrowsi z najzdrowszych.

Czy miał któryś z Panów kolegę, który z misji już nie wrócił?

Mł. chor. Zbigniew Gadomski: Trzech. I jedną, małą dziewczynkę, którą widzieliście na fotografii. Miała 6, może 7 lat. Przychodziła do nas często, tuliła się. Któregoś dnia coś wybuchło i zginęła. Nawet nie wiemy w jaki sposób. Jeszcze rano u mnie była, dałem jej batoniki i bluzę, bo mówiła, że jest zimno. Godzinę później już nie żyła… A jeśli chodzi o kolegów – tych trzech znałem osobiście. Piotr Mazurek, Tomek Krygiel, major Hieronim Kupczyk. Wszyscy zginęli w Iraku.

Jak wyglądała Wasza współpraca z żołnierzami z innych krajów?

St. szer. Jan Koczar: My działaliśmy samodzielnie. Jedynie utrzymywano kontakty z dowódcami wojsk amerykańskich.

Mł. chor. Zbigniew Gadomski: U nas z kolei była to istna Wieża Babel. Na terenie bazy w Libanie stacjonowali oprócz nas jeszcze Francuzi, żołnierze z Norwegii, Irlandii, Ghany, Nepalu, Fidżi. Praktycznie ludzie z całego świata. Natomiast w Iraku nasza baza sąsiadowała z bazą wojskową USA. W Syrii mieliśmy Japończyków i Kanadyjczyków. W Kosowie był batalion polsko-ukraiński.

Czy ciężko było przemóc się, by opowiadać o swoich doświadczeniach z misji?

St. szer. Jan Koczar: Na początku, przez kilka lat, było ciężko wracać i poruszać temat misji. Nie było też zrozumienia. Często też panowały stereotypy, że żołnierze wyjeżdżający na misje to „zbrodniarze” czy „najemcy”. Ciężko było mi również rozmawiać z osobami z „cywila”, bo ciągle padały pytania, po co tam pojechałem, ile zarobiłem. Mam niewielu przyjaciół, ale większość z nich to są żołnierze. Dopiero jak poznałem środowisko weteranów, żołnierzy, którzy zostali ranni, dopiero się otworzyłem.

Mł. chor. Zbigniew Gadomski: Ja zawsze byłem dumny, że brałem udział w misjach, że zrobiłem coś dla innych. Jak padały pytania, to chętnie na nie odpowiadałem. Niestety, wciąż panuje przekonanie, że żołnierze wyjeżdżali na misje, by się dorobić. To tak jednak nie działa. Może pojawiały się takie myśli, ale z chwilą, gdy już się było na misji, pieniądze szły na drugi plan. Mam ogromny szacunek dla osób, które były i są uczestnikami misji.

Ile trwa szkolenie przed misją?

Mł. chor. Zbigniew Gadomski: Zależy od rodzaju misji. Jeśli chodzi o misję w rejon ONZ-u, żołnierze byli kierowani do centrum wojskowego w Kielcach. Tam odbywały się dwumiesięczne szkolenia podstawowe, które opierały się na poznawaniu warunków, kultury, ćwiczeniach. Po tych szkoleniach tworzono ostateczną listę żołnierzy, którzy mogli wyjechać. Na szkoleniu przed misją NATO ćwiczyliśmy natomiast na poligonie. W przypadku nas, saperów, pozorowaliśmy lokalizację min, pułapek, obronę przed atakami na konwoje. Były też ćwiczenia mające na celu zaatakowanie jakiegoś konwoju.

St. szer. Jan Koczar: Przed moją misją w Bośni, takie typowe szkolenie się nie odbyło. Przez 2 tygodnie stycznia musieliśmy się nauczyć obsługi sprzętu i strzelania. Natomiast już w lutym byliśmy w pociągu do Bośni.

Jaka była opinia miejscowych ludności o polskich żołnierzach?

Mł. chor. Zbigniew Gadomski: Ciężko powiedzieć. Jeśli mowa o Iraku, to część ludności była nastawiona pozytywnie, a część wrogo. W Syrii natomiast spotykaliśmy się z pozytywnym przyjęciem, również ze strony władz. Przynajmniej ja się z konfliktami nie spotkałem. Również z żołnierzami innych narodowości.

Czy w bazie serwowano polskie jedzenie?

Mł. chor. Zbigniew Gadomski: W Libanie była kuchnia polsko-francuska. W Syrii był jeden kucharz – w „cywilu” prowadził z ojcem restaurację, który nam gotował polskie dania. W Iraku byliśmy na wikcie amerykańskim, więc było różnorodnie – kuchnia tajska, włoska, arabska, śródziemnomorska. Dla mnie jednak to wszystko było syntetyczne. Stołówka była dostępna dla żołnierzy o każdej porze.

Oceń publikację: + 1 + 4 - 1 - 1

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuZory.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert tuZory.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera tuZory.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Czy pójdziesz na wybory samorządowe?



Oddanych głosów: 47