zamknij

Wywiady

Z drugim sercem przyszedł apetyt na życie

Żorzanin, Longin Chrustowski opowiada o tym, jak wygląda życie po przeszczepie serca. 10 lat temu taki dar otrzymał on sam. – Na koncie miałem już cztery zawały, które doprowadziły do poważnego defektu serca. Wtedy padła decyzja, że konieczny jest niezwłoczny przeszczep – wspomina.



Panie Longinie, okazja z racji której się spotykamy jest niebywała – lada dzień minie 10 lat, jak otrzymał Pan drugie życie…

- Tak. 18 marca będę obchodził 10. rocznicę przeszczepu serca. Zabieg odbył się w klinice w Zabrzu. Wcześniej – w sierpniu 2004 roku – lekarze podjęli się rekonstrukcji lewej komory mojego serca. Na koncie miałem wtedy już cztery zawały, które doprowadziły do poważnego defektu serca. Padła więc decyzja, że konieczny jest niezwłoczny przeszczep.

Pamięta Pan, jak się czuł te kilka lat temu czekając na operację przeszczepienia serca?

- Strasznie, choć długo nie czekałem. Niektórzy pytali się, jak to wytrzymałem, bo tak naprawdę miałem trzech dawców. Pierwszy znalazł się w święta Bożego Narodzenia 2004 roku. Przyjechali po mnie sanitariusze, powiedzieli, że mam się ubierać i karetką zabrali mnie do Zabrza. W szpitalu na cito zrobiono mi badania krwi, ja zdążyłem się przebrać. Niestety przyszedł lekarz i powiedział, że operacji nie będzie, bo moja krew była zbytnio rozrzedzona. Nie chciał ryzykować. Powietrze ze mnie zeszło.

A za drugim razem?

- W lutym 2005 roku otrzymałem telefon, że znalazł się dawca. Karetka znowu zabrała mnie do Zabrza. Zostało nam 7 kilometrów do celu, wtedy kierowca karetki otrzymał informację, że serce dawcy się zatrzymało. Wróciłem więc z powrotem do domu.

Na szczęście miesiąc później przeszczep już się odbył. Jak się Pan czuł po wszczepieniu serca?

- Było trochę komplikacji – miałem wodę na opłucnej, przez co długo leżałem na bloku pooperacyjnym. Robiono mi dializy. Mocno schudłem – spadłem z wagą do 52 kg. Byłem bardzo słaby. Żona pomagała mi chodzić, a w domu, bym mógł wstać, to musiała podawać mi rękę. Na szczęście powoli dochodziłem do siebie. Wiem jednak, że warto było wytrzymać ten ból.

Powiedział Pan, że nie czekał długo na nowe serce…

- Zgadza się – to było zaledwie pół roku. Niektórzy chorzy czekają nawet 8 lat. Głownie z tego powodu, że zarówno dawca, jak i biorca muszą do siebie pasować. Nie w 100%, ale w jakimś procencie uznanym przez kardiochirurgów.

A teraz jak się Pan czuje?

- Do 8 lat po przeszczepie miałem spokój (śmiech). Później zaczęły się różne problemy, różne przedziwne choroby. Złapałem Parkinsona i trochę się z nim męczę, choć na razie czuję się nieźle. Biorę 22 tabletki na dobę, w tym największą dawkę stanowią tabletki osłonowe i przeciwodrzutowe. Ja to zniosę, bo mam już swoje 70 lat, ale dziwię się dzieciom, które widziałem w klinice. One te leki muszą brać do końca życia, a całe życie dopiero przed nimi.

Wie Pan, komu zawdzięcza swoje drugie życie?

- Nie będę tego wiedział dopóki rodzina dawcy nie zwróci się do kliniki w Zabrzu z pytaniem komu serce przekazano. Dopiero wtedy lekarze będą mogli mi powiedzieć. Do tej pory jednak takiej prośby nie było. Wiem natomiast, że moje serce jest młode – ma 30 lat, bo pochodzi od 21-letniego mężczyzny, który zginął w wypadku komunikacyjnym.

Jakie jest codzienne życie biorcy? Choć wcześniej Pan chorował, to i tak musiał Pan pewnie zmienić swoje nawyki…

- Nie bardzo, ja akurat jestem łakomy i czasem pozwolę sobie na coś słodkiego (śmiech). Muszę za to pilnować lekarstw, badań, kontrolować swój stan zdrowia. Porzuciłem papierosy, nie piję alkoholu. Nie mogę się przesilać. Drugi raz nowego serca nie dostanę.

Często Pan spotyka się z młodzieżą i opowiada o transplantologii.

- Staram się. W ubiegłym roku mieliśmy spotkania w szkołach, m.in. Gimnazjum nr 1, Zespole Szkół nr 2 im. ks. prof. Józefa Tischnera wraz z transplantologiem i anestezjologiem. Lubię rozmawiać o przeszczepie, wiele osób też mnie pyta o jego okoliczności. Nie mam czego ukrywać, to temat dla mnie otwarty.

Widzi Pan pozytywny odbiór swoich działań?

- Cieszę się, że dużo mówi się o transplantologii, że coraz więcej osób jest „za” oddaniem swoich narządów w razie wypadku. Wiele razy organizowaliśmy akcje, podczas których rozdawaliśmy ulotki i naklejki „Tak dla transplantacji”, rozmawialiśmy z mieszkańcami Żor. Jestem jedynym mieszkańcem Żor po przeszczepie serca. Wiem, że było nas trzech – jeden już nie żyje, a drugi się wyprowadził.

Jak zamierza Pan świętować tą wspaniałą rocznicę?

- 15 marca jadę do Zabrza na badanie, następnego dnia przejdę zabieg koronarografii. Potem dzień przerwy, a po nim spotkam się z kolegami po przeszczepach. Na takie kontrole przyjeżdżają ludzie z całej Polski i nie tylko.

Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiała Wioleta Kurzydem

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuZory.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.