zamknij

Wywiady

Zakaz reklam w Żorach? „Ostatecznym zwycięzcą będzie oczywiście urzędnik”

- Czytając artykuł o nowych zasadach reklamy w „strefie A” naszego miasta, włos mi się jeży na głowie. Znam datę 1272 i zgadzam się, że robi wrażenie i zobowiązuje, ale nikomu nie daje jednocześnie przyzwolenia na organizowanie tu na tej małej starówce jakiejś wielkiej kumulacji urzędniczych absurdów i kompleksów rozmaitych rzekomo prospołecznych mądrali, którzy uważają że mają wystarczająco dużo wiedzy, żeby mówić handlowcy i rzemieślnikowi jak sobie mają poukładać towar w oknie wystawowym

- pisze w liście do redakcji nasz Czytelnik, Michał Wojtynek.



Szanowna Redakcjo,

Zachęcony do wyrażenia własnej opinii na temat reklamy w mieście, poczułem, że jako mieszkaniec rynku (obecnie wprawdzie w zawieszeniu), powinienem to zrobić.

Od prawie 3 lat nie prowadzę tam już jednak działalności gospodarczej, co w pewnym sensie odbieram jako ulgę i to nie tylko ze względów typowo rynkowych czy ekonomicznych. Wcześniej związany byłem z rodzinną Apteką (Staromiejska), która od niemal ćwierć wieku działała na ul. Kościuszki jako prywatne przedsiębiorstwo. To wystarczający czas, aby móc z pewnością stwierdzić, iż w istniejącym stanie przepisów firmy działające w obrębie objętym opieką konserwatora zabytków mają zdecydowanie pod górkę w porównaniu do swoich konkurentów spoza „strefy A”.

Każdy ruch związany z nieruchomością, czy to zmiana sposobu użytkowania, czy przebudowa, wymiana okna, klamki, malowanie elewacji, zawieszanie szyldu, wymaga zgody konserwatora zabytków, którą przedsiębiorca lub właściciel obiektu musi sam „wydeptać”. Z tym wiążą się opłaty dla firmy projektowej za sporządzenie szkicu planowanych zmian, wykup mapek, opłaty urzędowe itp. Tak przygotowany materiał składa się w urzędzie i z napięciem oczekuje werdyktu. Ewentualne uwagi i poprawki należy uwzględnić i przystąpić do inwestycji, a po jej zakończeniu pisemnie poinformować organ, że jest gotowe. Wydane pieniądze, nerwy i ścieżka wydeptana do urzędu to bilans inwestycji, niezależnie czy chodzi o większą przebudowę, czy zawieszenie tabliczki informacyjnej o powierzchni kilkudziesięciu centymetrów kwadratowych. Oczywiście podejście do respektowania przepisów jest bardzo różne i, jak to zazwyczaj bywa, po nosie obrywają ci, którzy się o wszystko pytają i chcą się dostosować. W tej atmosferze administratorom obiektów czy przestrzeni użytkowych np. spółdzielni mieszkaniowej, również łatwiej odpowiedzieć na wszelki wypadek „nie wolno” niż ryzykować konflikt z urzędnikiem.

 

Także sami urzędnicy czy naczelnicy wydziałów nie kwapią się do współpracy w niektórych sprawach, na które przedsiębiorca nie ma wpływu. Przykład: wchodząc od rynku w ul. Kościuszki po lewej stronie posadzone są niewysokie drzewka, które przy całej swej urodzie i zieleni, której nigdy za wiele, całkowicie przysłaniają swoimi koronami witryny działającej tam apteki. Skierowano więc w swoim czasie do odpowiedniego wydziału w urzędzie prośbę o przycięcie koron drzew i nadaniu im nieco mniejszych wymiarów, tak aby choć część witryny i szyldu była widoczna dla klienta. W odpowiedzi bezradny naczelnik tłumaczył, iż drzewa są posadzone w „strefie A”, a ich wybujałe czupryny objęte są ścisłą opieką konserwatora zabytków i specjalne przepisy określają kiedy czcigodne listowie zostanie potraktowane ponownie sekatorem. Pięknie, ale jak dana firma w tych warunkach ma się pokazać światu?

I nie szkodzi że kilkaset metrów dalej przestrzeń miejską szpecą kikuty drzew tak gorliwie przystrzyżonych, że aż całkowicie pozbawionych koron i przypominających nie same drzewa ale raczej ich karykatury. Może rosną już w innej strefie…?

Czytając Wasz artykuł o nowych zasadach reklamy w „strefie A” naszego miasta, włos mi się jeży na głowie. Znam datę 1272 i zgadzam się, że robi wrażenie i zobowiązuje, ale nikomu nie daje jednocześnie przyzwolenia na organizowanie tu na tej małej starówce jakiejś wielkiej kumulacji urzędniczych absurdów i kompleksów rozmaitych rzekomo prospołecznych mądrali, którzy uważają że mają wystarczająco dużo wiedzy, żeby mówić handlowcy i rzemieślnikowi jak sobie mają poukładać towar w oknie wystawowym.

Jestem pewny, iż jeżeli miasto chce coś nakazami wymóc na przedsiębiorcach i właścicielach posesji, to musi od wszystkich podmiotów i posesji wymagać jednakowo, a ponadto najpierw musi co najmniej tyle samo im dać od siebie w postaci ulg, zwolnień pomocy prawnej itp. Inaczej konflikt pomiędzy stronami będzie się pogłębiać. Ostatecznym zwycięzcą będzie oczywiście urzędnik, dzierżący dumnie w dłoni plan miejscowego zagospodarowania przestrzennego, ale za nim będą już tylko opustoszałe lokale i dziury w elewacjach od „znaków lub liter ażurowych bez podłoża...”

Oczywiście z bandytyzmem reklamowym na terenie starówki należy walczyć. Gościnne występy cwaniaków, którzy wpadli tu na chwilę w nadziei na wielki zysk i próbują pokryć cały rynek swoim plakatem są nie mile widziane. Natomiast żadnemu właścicielowi posesji, rzemieślnikowi ani mieszkańcowi nie zależy na tym, aby celowo szpecić przestrzeń w której spędza większość swego czasu. Nie widzę więc potrzeby, żeby go traktować literą prawa niczym podatnika uchylającego się od płacenia podatków. To akurat robi, a podatki od nieruchomości są tradycyjnie już wyższe każdego roku.

Czasem można odnieść wrażenie, że w dobie kryzysu jakie przeżywają starówki miast po utracie swego handlowego charakteru, przy braku pomysłu lub środków na ich rewitalizację, dokręcanie przepisów w zakresie chociażby reklamy są jedyną formą oddziaływania w tym obszarze. Z drugiej strony brakuje wrażliwości i wyczucia samych użytkowników tej przestrzeni. Niedawno przekazałem znajomemu historykowi i nauczycielowi Panu Marcinowi Wieczorkowi swoje znalezisko sprzed lat, to jest rozprawę doktorską poświęconą w całości żorskiemu Rynkowi, której autorem jest Karl Schwantzer. Mam nadzieję, iż jemu z pozycji historyka i publicysty oraz nauczyciela uda się zainteresować nią szerszego odbiorcę, a może nawet władze miejskie, co nie udało się ani mnie, ani Towarzystwu Miłośników Miasta Żory. 

> Chcą przywrócić dawny ratusz na żorski Rynek

Oprócz bowiem obszernej inwentaryzacji zabudowy rynku żorskiego z roku 1942 w postaci rysunków fotografii i opisów, który to rynek w swej XIX wiecznej zabudowie przestał istnieć w wyniku działań wojennych około dwa lata od wyjazdu architekta z Żor, praca zawiera wiele ciekawych uwag i propozycji zmian w zakresie właśnie reklamy i handlu w tym miejscu.

Na przykład jeżeli chodzi o reklamy zewnętrzne wystawione na rynku, autor przeciwstawia się tu przypadkowości i seryjności. Architekt opowiada się za odrzuceniem stosowanych do tej pory tablic reklamowych i zastąpienia ich krótkimi i prostymi hasłami reklamowymi napisanymi wprost na ścianie budynku. Fajny pomysł?

Czytając to oraz inne wnioski autora, trudno nie odnieść wrażenia, że późniejszy profesor Politechniki Wiedeńskiej i wybitny architekt, któremu dane było doktoryzować się z żorskiego Rynku, zauważył problem reklamy w tym miejscu już znacznie wcześniej.

Jak wspomniałem nie jestem już przedsiębiorcą, ale ciągle właścicielem domu na starym mieście i nie przewiduję w tym zakresie zmian w najbliższym czasie. Wiele lat temu, jeszcze w ubiegłym stuleciu władze miasta wpadły na pomysł, aby na niektórych budynkach umieścić mosiężne tabliczki z krótkim opisem posesji. Niektóre z nich są tam do dzisiaj. Również na moim domu zamieszczono tabliczkę informującą mniej więcej, że jako nieliczny ocalał on od zniszczenia w czasie działań wojennych. Po kilku latach nie wiadomo dlaczego miasto wycofało się z tego pomysłu. Ktoś zadzwonił z urzędu, coś mętnie wytłumaczył, przyjechał człowiek raz dwa i tabliczki nie było. Pozostały cztery otwory po śrubach które do dziś są dowodem na skromny, ale jednak chybiony pomysł. Można sprawdzić, kamienica Rynek 3. Od tego czasu upłynęło tyle lat, że nie mam wątpliwości iż zatkać te dziury i odnowić elewację mogę sobie sam, co niewątpliwie kiedyś uczynię. Oczywiście w ścisłej konsultacji z konserwatorem zabytków. Wolałbym jednak w przyszłości być traktowany poważniej i więcej dziur po cudzych pomysłach nie łatać.

Ponieważ jak pisze Karl Schwanzer w swoim doktoracie na temat przebudowy żorskiego Rynku: „ostateczna forma (...) projektu może zostać stworzona tylko w ścisłej współpracy pomysłodawcy, władz miejskich i przedsiębiorców. Ci ostatni natomiast muszą poznać sens i celowość nowych zarządzeń. Natomiast przeprowadzone zmiany nie mają im szkodzić lecz przynieść korzyści.”

Serdecznie pozdrawiam,
Michał Wojtynek

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuZory.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.