zamknij

Wywiady

Motocykliści na krańcu Europy

- Często ludzie podchodzili do nas i pytali skąd i dokąd jedziemy. Chwytali się też za głowy, kiedy usłyszeli, ile kilometrów mamy do pokonania. Ich reakcje były naprawdę pozytywne

– o swojej wyprawie na Nordkapp opowiadają Aleksandra Kowolik, Monika Szopa, Marek SzopaTomasz Buchalik.

Podróż wiąże się z kilkoma etapami – przygotowaniami, wyjazdem i powrotem. Który z nich jest najlepszy?

Tomek: Podróż. Wtedy weryfikuje się to, co się zaplanowało.

Monika: Każdy z tych etapów wiąże się z innym rodzajem emocji. Przygotowanie do wyprawy było trudne, mozolne. Niekiedy siedzieliśmy całą noc, by znaleźć różne informacje. Sama podróż to stres, czasem radość i łzy, czasem kłótnie. Etap po zakończeniu wyprawy to z kolei ciężka praca, by wszystko podsumować i od razu też wrócić do pracy.

Właśnie, trzeba wrócić do pracy. Jak wyglądał Wasz powrót?

Marek: Koledzy z pracy podczas wyjazdu często wysyłali sms-y z pytaniami jak nam idzie, a po powrocie pytali się o wyprawę. Przez pierwszy tydzień cały czas pokazywałem zdjęcia.

Tomek: Trzeba było też przestawić się na powrót do normalności. Już nie jedziemy z miejsca do miejsca, a jesteśmy w domu.

Podróż zmieściła się w zaplanowanym przez Was czasie?

Tomek: Zmieściła się w czasie mimo problemów, choć w trasie zrezygnowaliśmy z jednego dnia w Finlandii. Stwierdziliśmy, że wszystko wygląda tam tak samo – jeziora, lasy, jeziora, lasy… (śmiech). Pojechaliśmy więc do Norwegii…

Marek: Uznaliśmy, że może tam przyda nam się jeden dodatkowy dzień. Dzięki temu, że byliśmy wcześniej, udało nam się zdążyć przed zmianą pogody. W drodze powrotnej odwiedziliśmy nawet polskie morze. Jeśli chodzi o ceny, kontrast był niesamowity w porównaniu do tego, co było w Skandynawii. Braliśmy wszystko!

Tomek: Wcześniej przez trzy tygodnie sami gotowaliśmy, a nad morzem odwiedziliśmy wszystkie restauracje.

Jak wspominacie krajobrazy?

Tomek: Najczęściej na drodze spotykaliśmy renifery, które jednak niechętnie ustępowały nam miejsca na jezdni.

Marek: A niektóre okazy były naprawdę solidne, z półmetrowym porożem…

Tomek: Dzięki temu jednemu dniowi udało nam się też dosyć sprawnie przebrnąć przez problem związany z wymianą opony. Mieliśmy wiele szczęścia, bo w niedzielę zagadnęliśmy o to motocyklistkę, którą spotkaliśmy na stacji benzynowej. Ona z kolei zadzwoniła do swojego klubu i jej kolega tą oponę nam przywiózł i podarował.

Marek: To była niedziela, byliśmy przekonani, że nie uda nic się załatwić tego dnia, bo wszystkie sklepy są nieczynne, nawet ten na stacji benzynowej – można tylko zatankować, zapłacić kartą i jechać dalej.

Była to okazja, by poznać tubylców.

Monika: Wiele było takich okazji. Często ludzie podchodzili do nas i pytali skąd i dokąd jedziemy. Chwytali się też za głowy, kiedy usłyszeli, ile kilometrów mamy do pokonania. Ich reakcje były naprawdę pozytywne.

Tomek: Ale trafili nam się też tacy ludzie, którzy patrzyli bardziej na biznes, niż zwykłą pomoc. Kiedy moja opona wymagała wymiany, w sklepie sprzedano nam jedną wyciągniętą ze śmietnika.

Marek: Ludzie mają tam całkiem inne podejście – zostawiają wszystko na zewnątrz bez obawy, że ktoś coś zabierze, np. kwiatki w sklepach.

Tomek: U nas betoniarki i inne sprzęty, które stoją przed sklepem są powiązane łańcuchami. Tam nie.

Marek: Ludzie szanują też czas swojej pracy.

Monika: Szanują siebie, swoje zdrowie. Widać, że pracują dla swojej rodziny, a nie żyją po to, by pracować. Całkiem inne życie.

Tomek: Podjeżdżają pod sklep, zostawiają samochód na chodzie i idą na zakupy. Nikt tego nie ruszy.

Marek: Podobnie jest z kaskami, nawigacją. Byliśmy pewni, że możemy to zostawić i iść zwiedzać, a po powrocie zastaniemy wszystko w komplecie.

Nordkapp stał się ostatnio dosyć popularnym celem wypraw. Zauważyliście to będąc na miejscu?

Marek:
Nie jest tak, że mówimy „Jedziemy na Nordkapp”, wsiadamy na motor i ruszamy. To kilka tysięcy kilometrów drogi, różne warunki na trasie, a przede wszystkim wysokie ceny. Jest to trochę wysiłku. Niektórzy jednak jeżdżą częściej autostradą przez Szwecję, niż lasami Finlandii czy fiordami Norwegii.

Tomek: Ludzie tam jeżdżą, ale jeśli ktoś wybiera się tam na motocyklu, wie, że kiedy napotka problemy, będzie zdany sam na siebie.

Marek: To trasa, by przeżyć pogodę. Po drodze nie spotkamy wielkich miast, tylko mniejsze skupiska ludzi.

Jakie są Wasze wrażenia odnośnie technicznego stanu dróg? Udało Wam się spotkać drogówkę?

Marek: Czekamy na zdjęcia (śmiech). Nie stali przy drogach, na co dzień wyręczani są przez fotoradary. W Finlandii drogi są bardzo proste, na północy jeździ się po wzniesieniach.

Tomek: Wzrokiem nie można było sięgnąć tak daleko, jak droga była widoczna na horyzoncie. Boczne drogi są bardziej kręte i bardziej niebezpieczne. Jak wyjedzie się z gwaru na południu kraju, to potem praktycznie nic się nie dzieje, czasem spotka się ciężarówkę. Norwegia za to była trochę trudniejsza. To, co na mapie wyznaczone na główną drogę, okazało się po prostu krętą i jedyną drogą.

Co możecie powiedzieć o kulturze tamtejszych kierowców?

Marek: Bez porównania. Nie ma strachu, że ktoś wymusi, wyjedzie, wyprzedzi na trzeciego. Ludzie jeżdżą przepisowo, choć dostosowują się także do warunków na drodze.

Jechaliście razem cały czas czy rozdzielaliście się na trasie?

Tomek: Jeśli przejeżdżaliśmy przez miasto, jechaliśmy blisko siebie.

Marek: Trasy widokowe każdy pokonywał swoim tempem, by zatrzymać się, zrobić zdjęcia.

Monika: Tomek z Markiem mogli też ze sobą porozmawiać na trasie dzięki interkomom, a my z Olą musiałyśmy się porozumiewać na migi.

Tomek: Dzięki interkomom uniknęliśmy wielu kłopotów. Byliśmy na bieżąco podczas wyboru trasy, stanu paliwa w baku – nie musieliśmy się zatrzymywać i tego omawiać.

Marek: No i nam się nie nudziło (śmiech).

Każdy z Was inaczej przeżył podróż, dlatego teraz poproszę o jedno wspomnienie. Coś, co najbardziej Wam zapadło w pamięć.

Marek: Dla mnie najważniejszy zostanie sam Przylądek Północny. Sam fakt, że się osiągnęło północ Europy, że nie da się dalej dojechać oraz ta ilość przejechanych kilometrów w różnych warunkach, tylko po to, by dotrzeć na kraniec drogi.

Tomek: Chciałem pojechać tam, gdzie kończy się droga, ląd i nie ma już nic. Poza tym to uczucie, że samemu się to osiągnęło. Podobnie było na Lofotach. Jeszcze nigdy nie dotarłem tam, gdzie już dalej drogi nie było. Poza tym dla mnie i dla Oli przerażające były szklane bariery na tarasie widokowym przy drodze Trollstigen. Jest wrażenie, że nic nie dzieli cię od przepaści...

Monika: Nordkapp był wspaniałym przeżyciem. Może wpłynęły też na to warunki atmosferyczne, które tam panowały – jechaliśmy w chmurach, pod chmurami. Widzieliśmy też wielką przepaść, za którą nie było już nic.

Tomek: Zostaliśmy też pogromcami duchów… Na jednym z fiodrów był stary budynek, w którym mieścił się szpital psychiatryczny. Wśród ludzi panowały różne historie o duchach, dlatego zdecydowaliśmy się tam pojechać. Niby nikogo miało tam nie być, ale znaleźliśmy sprzęty, które działały. Niektóre pomieszczenia wyglądały, jakby były opuszczone w ciągu kilku minut – wszystko leżało na swoim miejscu. W pewnym momencie Monika zauważyła młodego chłopaka. Okazało się, że przeniósł się do budynku razem ze swoim kolegą, by m.in. strasząc nieproszonych gości, uratować dawny szpital przed rozkradzeniem.

Gdzie jedziecie w przyszłym roku?

Tomek:
Mamy kilka pomysłów, ale nie jesteśmy jeszcze zdecydowani. Żyjemy tym, co dopiero się skończyło. Nie pokazaliśmy nawet jeszcze zdjęć naszym rodzinom.

Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiała Wioleta Kurzydem

Tomek Buchalik – inżynier budownictwa, prowadzi biuro projektowe. Na dwóch kółkach jeździ od małego. Jego pierwszym poważnym motocyklem był Suzuki GS 500, a obecnie jest właścicielem Hondy CBR 1100 XX SuperBlackbird.

Ola Kowolik – ukończyła studia o kierunku turystycznym, a motocyklami interesuje się od wielu lat. Od kilku lat sama jest kierowcą jednośladu. Zaczęła od Suzuki Bandit, a aktualnie posiada Yamahę FZ6.

Marek Szopa – na motocyklach jeździ odkąd pamięta. Zaczynał od motorowerów, Suzuki RG 80, później Suzuki Bandit i dwie VFR. Na co dzień jest sztygarem w zakładzie przeróbki mechanicznej w jednej ze śląskich kopalń.

Monika Szopa – z wykształcenia filolog, ukończyła specjalizację komunikacja społeczna, lecz na co dzień jest pracownikiem administracyjnym w prywatnej firmie pocztowej. Jak sama przyznaje, przyziemna praca wzmaga w niej chęć do podróży i przygody. Zamiłowaniem do motocykli zaraził ją mąż – dziewięć lat temu. Od tego czasu zaczęli wspólnie ze znajomymi wybierać się na krótsze i dłuższe przejażdżki.

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuZory.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.