zamknij

Wywiady

Bez nabiału nie ma jazzu

 

- Jeśli grający na scenie muzyk daje coś od siebie, słuchacz, nawet jeśli jest laikiem w danym gatunku – czuje podskórnie, że to co słyszy płynie z serca

 

- mówi Lothar Dziwoki, jazzman, aranżer, dyrygent, pomysłodawca żorskiego Easy Jazz Festiwalu.

Red.: Easy Jazz Festiwal ma już 6 lat, przez ten czas stał się imprezą rozpoznawalną daleko poza granicami Żor, co roku zapraszani są jazzmani światowej klasy, jak udaje się ich ściągnąć do naszego miasta?

 

Lothar Dziwoki: Mówiąc nieskromnie, dzieje się tak dzięki wypracowanym przeze mnie kontaktom. Miałem przyjemność grać koncerty z dużą częścią artystów goszczących na Easy Jazz. Niektórzy z nich, tak jak Urszula Dudziak, Stanisław Sojka, Lora Szafran czy Ewa Uryga, byli moimi studentami na Wydziale Jazzu i Rozrywki, katowickiej Akademii Muzycznej. Miałem też przyjemność pracować w rybnickiej Szkole Muzycznej im. Karola i Antoniego Szafranków, gdzie stworzyłem big band grający muzykę rozrywkową. Na owe czasy, a były to lata 60-te, ten projekt był bardzo nowatorski, nie wszyscy w szkole muzycznej chcieli się przekonać do grania muzyki rozrywkowej. 

 

Red.: A z czego wynika niechęć muzyków klasycznych wobec gatunków rozrywkowych, czy też improwizowanych, jakim jest jazz?

 

Lothar Dziwoki: Być może z zazdrości? Umiejętność grania jazzu jest pewnego rodzaju uzdolnieniem. Tutaj ważne jest specyficzne poczucie rytmu, tak zwany swing. W żargonie mówimy o grze z nabiałem. Muzycy jazzowi to czują, jeśli muzycy dobrze się rozumieją i grają z "feelingiem", publiczność też zaczyna łapać ten klimat i następuje pewnego rodzaju sprzężenie zwrotne, na linii nadawca – odbiorca. Jeśli grający na scenie muzyk daje coś od siebie, słuchacz, nawet jeśli jest laikiem w danym gatunku – czuje podskórnie, że to co słyszy płynie z serca. Technicznie perfekcyjny koncert, odegrany bez zaangażowania nie jest w stanie wywołać żadnych emocji u słuchacza. W równym stopniu dotyczy to muzyki jazzowej, co popu albo bluesa.

 

Red.: Skoro już poruszyliśmy kwestię innych gatunków, wiele z nich się zmienia i ewoluuje, czy podobnie jest z jazzem?

 

Lothar Dziwoki: W tej chwili mamy do czynienia z ogólnym chaosem, dotyczy to zresztą nie tylko jazzu. Przyglądając się muzyce popularnej możemy zauważyć, że wiele utworów buduje się na motywach klasyków sprzed lat, być może po części wynika to z tego, że taniej i prościej jest przerobić coś sprawdzonego, aniżeli zbudować od podstaw coś nowego, co też niekoniecznie musiałoby się spotkać z przychylnością ze strony słuchaczy. Klasyczne utwory mają swoją wartość, oparły się próbie czasu. To pytanie jest trudne i być może należałoby jest skierować do teoretyków, bo to oni są odpowiedzialni za prawidłowe nazewnictwo. Wielu wspaniałych muzyków, którzy zdaniem teoretyków stało się twórcami nowego stylu w jazzie, nie przyznaje się do tego lub wręcz twierdzi, że niczego nowego nie wymyślili, a tylko nieznacznie zmodyfikowali to, co już było wcześniej. Nie wiem jak teoretycy nazwą cały ten muzyczny koktajl, który teraz mamy. Na pewno dużą rolę odgrywa obecnie elektronika, w której jest bardzo dużo matematyki.

 

Red.: Dla jazzu matematyka jest nowością?

 

Lothar Dziwoki: Nie, bardzo dużo matematycznych łamigłówek można doszukać się w modern-jazzie, na przykład u Johna Clotrane’a, którego frazy muzyczne są bardzo skomplikowane, ale przy tym jest też dużo swobody.

 

Red.: Przyjęło się, że jazz jest muzyką elitarną, tymczasem jej początków wcale nie należy doszukiwać się na wytwornych salonach?

 

Lothar Dziwoki: Muzyka jazzowa bazuje na zdobyczach harmonii klasycznej, ale jej korzenie sięgają głębokiej Afryki. To stamtąd statkami przypłynęli do Ameryki czarni niewolnicy, którzy pracując na plantacjach bawełny wykonywali work-songi. Ich pieśni były sposobem na wyładowanie emocji, aby łatwiej było znieść ciężki los niewolnika przymuszanego do pracy ponad siły. Tak powstał blues – z przemieszania kultury europejskiej, wpajanej niewolnikom przez kolonizatorów z afrykańską muzyką ludową. Największy kulturowy tygiel, który uznaje się za kolebkę jazzu to Nowy Orlean. Był on podzielony kulturowo na dwa całkiem odmienne obozy. Stare Miasto było miejscem, w którym królowały obyczaje i muzyka francuska – opera, orkiestra symfoniczna, z kolei na przedmieściach żyli Czarni, którzy przybyli do Nowego Orleanu po zniesieniu niewolnictwa. Nietrudno się domyślić, że z czasem te kultury zaczęły się przenikać. To właśnie stało się przyczynkiem do narodzin jazzu, którego historia sięga początków XX wieku.

 

Red.: Jazz jest muzyką pełną emocji, pojedynczy muzyk na scenie to już spora dawka energii, tymczasem panu udaje się upilnować na scenie cały zespół i to od ładnych kilku lat.

 

Lothar Dziwoki: Myślę, że po części wynika to ze znajomości muzyki i poczucia stylu, zarówno po jednej jak o po drugiej stronie. Chodzi też o to, aby każdy z członków zespołu miał wrażenie przynależności do całości, duża w tym rola osoby prowadzącej – dyrygenta. Wszyscy z sobą współpracujemy, gdyby tego zabrakło nie byłoby efektów. Dla indywidualistów w orkiestrze są solówki, ale improwizowane fragmenty muszą mieścić się w określonych funkcjach harmonicznych i ilości taktów. To czy muzycy czują się w zespole dobrze zależy też od aranżera, który opracowuje utwory, tak by dobrze brzmiały, ale i żeby  dobrze się je grało.

 

Red.: Który z instrumentów jest najbardziej jazzującym?

 

Lothar Dziwoki: Nigdy się nie zastanawiałem nad tym, ale gdyby brać pod uwagę instrument, który pojawiał się najczęściej, byłaby to chyba trąbka i klarnet, a później saksofon. Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Głos też jest pewnego rodzaju instrumentem, gdyby traktować go równoprawnie, moglibyśmy zaryzykować i powiedzieć, że to właśnie głos, bo był jeszcze zanim powstał jakikolwiek inny instrument.

 

Red.: Czy młode osoby chętnie muzykują?

 

Lothar Dziwoki: Tak, to właśnie dla młodych osób tworzymy muzykę, mamy bardzo wielu utalentowanych -  i coraz młodszych - artystów. Muzycy chcą grać, szkolnictwo zrobiło wiele dobrego.

 

Red.: Jest pan jazzmanem, który grywał na wielu scenach świata, która publiczność reaguje najlepiej na dźwięki muzyki?

 

Lothar Dziwoki: Muszę tutaj pochwalić naszą publiczność, która jest spontaniczna i szybko nawiązuje kontakt z muzykami. Kiedy jazz pojawił się w Żorach, miałem obawy, czy tego typu muzyka spotka się z przychylnością ze strony mieszkańców. Jak się okazało moje obawy były całkowicie bezpodstawne. Muzycy chcą grać w naszym mieście, bo żorska publiczność chce słuchać jazzu.

 

Dziękuję za rozmowę

 

Rozmawiał Łukasz Pak

 

Lothar Dziwoki - muzyk jazzowy, puzonista, aranżer i dyrygent; długoletni wykładowca na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach, przez 18 lat prowadził pierwszą w kraju jazzową klasę puzonu, wychowawca wielu uznanych puzonistów; grał w renomowanym polskim big-bandzie pod dyr. Andrzeja Zubka; siedmiokrotny uczestnik festiwalu Jazz Jamboree i Jazz nad Odrą, a także festiwali w Pradze, Sofii, Norymberdze i USA; laureat nagrody „Złota Tarka”; twórca Easy Jazz Festiwal i towarzyszących mu warsztatów jazzowych prowadzonych przez wybitnych muzyków i wokalistów jazzowych. Gośćmi festiwalu w Żorach były już takie znakomitości jak Urszula Dudziak, Ewa Uryga, Jan Ptaszyn Wróblewski i Zbigniew Namysłowski; twórca Żorskiej Orkiestry Rozrywkowej.

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuZory.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.